sobota, 31 grudnia 2011

Kończy się rok jeden, drugi zaczyna.

Strzelanie za oknem przypomina mi, że dzisiaj ostatni dzień roku. Ludzie dostają jakiegoś amoku z tego powodu, a mnie raczej to zwisa. Owszem, wypiję szampana w towarzystwie i wzniosę toast o godz. 24.00. Może usłyszę parę fajnych kawałów, ewentualnie zjem tartinkę z kawiorem i sałatkę śledziową. I mam nadzieję, że będzie fajnie. Nie czuję jakiejś wewnętrznej motywacji, żeby wyrażać jakąś emocjonalną radość z powodu końca jednego i początku drugiego roku. Dlatego troszkę żal mi tych „entuzjastów”, którzy przy wystrzałach petardy stracą oko albo wylądują w szpitalu. Oczywiście nikomu tego nie życzę, ale to stało się w okresie tego „świętowania” normalką.

A wobec tego, że umówiliśmy się, jako ludzkość, że dziś nam się kończy kolejny rok, nasuwają się oczywiście pomysły na podsumowanie ubiegłego. Podsumowań takich mamy już na pęczki, bo wszystko zależy od tego, co podsumowujemy i z jakiego punktu widzenia. Oczywiście, najważniejsze  rzeczy są wspólne – dość łatwo jest wskazać wydarzenia polityczne („arabska wiosna”) czy kataklizmy (trzęsienie ziemi w Japonii) które skupiły uwagę świata w upływającym roku.


Dla Polski ten rok był bardzo niejednoznaczny. Z jednej strony pojawia się światełko liberalizacji – Ruch Palikota wszedł do Sejmu, publicznie mówi się o ustawie o związkach partnerskich. Z drugiej strony – histeryczna nienawiść ze strony fanatyków religijnych i pseudopatriotów do wszelkiego liberalizmu i prób równouprawnienia (mniejszości narodowych, kobiet, mniejszości seksualnych itd.) doprowadziła do ogromnej polaryzacji i podziału społeczeństwa na dwie nienawidzące się grupy. Jeszcze parę lat temu podział był taki: grupa jedynozbawczych „prawdziwych Polaków” katolików  kontra grupa racjonalistów i postmodernistycznych liberałów. Pierwsi w modlitewnym uniesieniu posyłali z nienawiścią swoich bliźnich do piekła, drudzy – kpili z zacietrzewienia, dyskutowali w racjonalny sposób, prowokowali. Tymczasem przez ostatnie kilka lat sytuacja się o tyle zmieniła, że już nie mamy układu histeryczne dewotki kontra postmodernistyczni racjonaliści. Dziś coraz bardziej nasila się podział: fanatycy religijni nienawidzący wszystkiego, co związane z liberalizmem kontra fanatycy antyreligijni, nienawidzący wszystkich, którzy są związani z religią. Dawniej jedna grupa była żałosna i anachroniczna, więc można było się z niej śmiać i popierać jej krytykę. Teraz obie grupy z nienawiścią skaczą sobie do gardła.  I jeszcze jest pewna presja społeczna, aby poprzeć którąś ze  skrajnych stron. Nie zrobię tego. Wiem, trochę się powtarzam, ale jestem też przerażony wizją Polski skrajnej i skłóconej. Żałosny Marsz Niepodległości i żałosna jego blokada pokazały jak może się to skończyć.

Kryzys na świecie trochę wydawałoby się usunął w cień niektóre plany liberalizacyjne – w Europie formalizację związków partnerskich w roku 2011 roku przeprowadził tylko Liechtenstein (w marcu), a Irlandia uchwaliła ustawę w 2010 roku, ale wprowadziła dopiero od stycznia 2011. Takie państwa jak Grecja, Włochy czy Polska pozostają jeszcze bez ustaw i chyba kryzys gospodarczy na to wpłynie negatywnie – kiedy ludzie nie mają kasy, żeby coś do garnka włożyć, to nie myślą o takich „głupotach” jak ustawa o związkach partnerskich.

Są też i pozytywne informacje, świat się zmienia. Nie wiadomo czasem wprawdzie, czy upadający dyktatorzy nie zostawią miejsca fanatykom religijnym, ale ci ostatni też muszą zmięknąć, bo inaczej czeka ich gniew ludu, który zaznał powiewu wolności. O istnieniu wolności też wykluczeni (geje, lesbijki, zieloni, feministki), zwłaszcza w państwach z fasadową demokracją i konserwatywnym społeczeństwem (Rosja, Ukraina, Białoruś, Serbia). Dziesięć lat temu siedzieliby cicho jak myszy pod miotłą, teraz już robią wiece równości albo happeningi (choćby słynne ukraińskie feministki z FEMEN-u).

Jaki będzie ten rok 2012 – pożyjemy, zobaczymy. Życzę wszystkim jednego: nie dajmy się zwariować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz