piątek, 13 maja 2011

Lesbijskie wybryki panny La Maupin



Dziś sporo słuchałem barokowej muzyki francuskiej i wciąż to mi brzmi w głowie. Te czasy – Król Słońce, widowiska teatralne, ruchome platformy z syrenami, najadami, trytonami, potworami z ziemi i powietrza. Bale na koniach i w przebraniach, alegorie, królowie, bogowie, fajerwerki, egzotyczne zwierzęta – wszystko, żeby królewski teatr był piękniejszy. I uczucia, nad którymi człowiek przestaje już panować – wpada w szał, dokonuje morderstwa z miłości, pozbawia się życia. Dużo tego w pełnej przepychu katolickiej Francji XVII wieku.

Skoro dużo było namiętności, to też zapewne było sporo namiętności homoseksualnych. Tak, ale mało informacji się zachowało, bo o tych rzeczach się nie mówiło. Zresztą do dziś się nie mówi, nawet jeśli się wie. Zwróćmy uwagę na cwaną strategię kompromisu, którą często przyjmujemy – ponieważ w dużej części polskiego społeczeństwa (zwłaszcza wielkomiejskiego) czyjś homoseksualizm nie jest czymś, co wywołuje jakieś emocje, dopóki nie porusza się tematu homoseksualizmu, który jest tabu. Czyli np. pan/pani X doskonale wie, że jestem gejem, ja również wiem o tym, że on/ona to wie o mnie, ale obie strony udają, że nie wiedzą. Udają niemal rytualnie, ale to jeszcze w nas tkwi. Trudno.

Dawniej nie było takiego cichego zaakceptowanie homoseksualizmu jak dziś. Tym bardziej trudny los był osób homoseksualnych. To banalne, ale to trzeba powtarzać.

Chciałem prezentację istotnych dla historii i sztuki postaci homo- i biseksualnych zacząć od pewnej śpiewaczki operowej, niesłusznie zapomnianej przez historię - Julie d'Aubigny, zwanej La Maupin. Urodziła się w roku 1670 (lub 1673, jak podaje Walter Haas). Była szlachcianką, córką księcia, która uciekła z domu od wcześnie poślubionego męża. Uwiodła w tym celu młodego fechtmistrza, z którym uciekła do Marsylii. Ale jak się zdaje, był to tylko wybieg strategiczny, bo okazało się, że La Maupin woli kobiety. W Marsylii podjęła pracę jako śpiewaczka operowa. Jak pisze Walter Haas w swojej książce „Słowiki w aksamitach i jedwabiach”:

La Maupin: wielkie, ciemnobrązowe , sarnie oczy, włosy koloru różanego drewna, pulchne kształty, najsłodszy uśmiech na całym Lazurowym Wybrzeżu. „Śpiewa jak syrena – pisze o niej krytyk –  jeździ konno jak najlepszy kawalerzysta, fechtuje się jak muszkieter, ma twarz anioła i duszę diabła”

To tylko wstęp. A cóż było dalej?

„Aby zadziwić oryginalnością Maupin rezygnuje z trzymania w dłoniach złotej czarodziejskiej różdżki, powszechnie używanego wówczas rekwizytu , a zamiast niej zawiązuje sobie na palcach różowe kokardki; może więc teraz, śpiewając kokietować także palcami”

A więc kolor różowy był wówczas tentego?  J

„Wywołuje tym protesty i użala się swojej przyjaciółce, młodej marsyliance. Gdy ta pocieszająco głaszcze ją po włosach , śpiewaczkę ogarnia namiętność. Uwodzi młodą dziewczynę. Skandal! Dziewczynę zamykają w klasztorze. Maupin udaje się za nią do klasztoru i zostaje przyjęta jako nowicjuszka. Gdy wkrótce umiera pewna starsza zakonnica i zostaje pochowana, Maupin odgrzebuje jej ciało, układa je w łożu swojej przyjaciółki i podkłada ogień. Potem korzysta z ogólnej paniki, żeby tryumfalnie uprowadzić ukochaną.
Ścigają ją, chwytają i skazują na śmierć na stosie.
Maupin ucieka z więzienia i jedzie do Paryża. W roku 1695 debiutuje tam w męskiej roli Kadmosa w operze Lully’ego. Odnosi spontaniczny sukces.

No pięknie… Jakby ktoś nie wiedział, to sam Lully też był, że tak się wyrażę nieheteronormatywny. Ale o nim innym razem.

A co dalej z Maupin? Zyskała sławę świetnej artystki, ale i awanturnicy. Jej koledzy-śpiewacy (mężczyźni) byli wściekli, że podbiera im najlepsze męskie role i śpiewa je lepiej od nich. Pojedynkowała się z mężczyznami – trzech zakłuła szpadą. Wreszcie nie mając już wyjścia, pokajała się przed swą książęcą rodziną i zyskała warunkowe przebaczenie. Wyjechała do Brukseli i została kochanką Maksymiliana Bawarskiego. Interesowała się jednak nie tyle księciem, co uwodziła namiętnie jego metresy. Książę ją wypędził. La Maupin znów wróciła do Paryża. Zmarła w 1707.

Musiała być osobą nieszczęśliwą, choć pewnie udało jej się wywalczyć szczęśliwe chwile, momenty sukcesu, tryumfu, artystycznej świetności. Żyła krótko. Jej biografia jest bardzo słabo opracowana, a przecież ta osoba obracała się w kręgach dworskich. Polskie lesbijki chyba nigdy o tej postaci nie słyszały, a przecież trudno znaleźć typową lesbijkę w historii tamtych czasów. Byli mężczyźni z branży, nazywani „sodomitami” albo „mężołóżcami”,  ale o tym, że to „się zdarza” kobietom, nikt wówczas nie myślał. A jak któraś taka była, to mówiło się, że obłąkana i tyle.

Dlatego takie historyczne osobowości jak La Maupin, nawet jeśli nie są dziś wzorami postępowania, to zasługują na pamięć, bo widać, z jakim murem borykały się ich namiętności i pragnienia w tamtych czasach. Księżna Julie d'Aubigny alias La Maupin jest tego dobrym przykładem.

A tymczasem – puszczę sobie z owych czasów mój ulubiony marsz Lully'ego.

Graf Cagliostro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz