środa, 11 maja 2011

Witam w ten majowy wieczór

Na dworze ładna pogoda a dzisiaj 10 maja, więc mógłbym zacząć rozmyślania od tego, że w ten dzień w 1886 urodził się ewangelicki teolog Karl Barth, a w 1933 hitlerowcy rozpoczęli palenie książek w Berlinie. (O 13 miesięcznicy smoleńskiej lepiej nie wspominać.) Zacznę jednak od tego, co się zdarzyło nie kiedyś, przed laty, lecz dziś. Dowiedziałem się tego przypadkiem, przez facebooka. Otóż dziś poleciały pióra i wzbiły się tumany kurzu w strefie wirtualnej, gdy starły się dwie opcje: przeciwników i zwolenników koncepcji tegorocznej Parady Równości, jak i plakatu, który ma zachęcać do udziału w Paradzie tych, których zachęcać nie trzeba, czyli środowisko lesbijsko-gejowskie. To wszystko jest na stronie gaylife, gdzie będąca w komitecie organizacyjnym Parady Jej Perfekcyjność pisze w komentarzu następujące słowa: Celem Parady Równości NIE jest "przekonanie spolecznosci "heterykow" do tego, ze mamy prawo do zwiazkow partnerskich"! Celem Parady Równości jest świętowanie i promowanie otwartości, tolerancji i równości. Na pewno nie jest nim walka związki partnerskie - choć wiele osób idzie właśnie dlatego - tym, co nas zbiera 11 czerwca 2011 jest umiłowanie do tych trzech wartości, a nie cel polityczny. W samym nawet Komitecie Organizacyjnym są osoby, które związkom są przeciwne, ale wspierają nadal te trzy wartości i dlatego idą w Paradzie Równości.


Mało nie spadłem z fotela. Zresztą pewnie nie tylko ja. Pisze o tym Abiekt , pisze też Ewa. Zgadzam się z nimi. No to przepraszam - co jest celem Parady? Taka sobie zabawa dla zabawy? Żeby było różowo i wesoło? I nic więcej?! I na dodatek plakat z różową Żakliną - drag queen, odzianą w pierzastą suknię, wymakijażowaną i z peruką na głowie. Plakat mógłby być zapowiedzią koncertu Żakliny -  jest artystką, ma grupę fanów i wszystko w porządku. Ale co to ma wspólnego z plakatem zapowiadającym Paradę (czy, o zgrozo, zachęcającym do udziału w niej)? Nie życzę sobie, żeby taki plakat reprezentował paradę, na którą mam pójść. Po pierwsze - to przedstawienie stereotypowe, bo tak rozumują homofobi: skoro będą paradować lesbijki i geje, to będą tam "cioty", czyli zniewieścieli geje, osoby bez płci. Po drugie, walczę nie o wstęp na koncert Żakliny tylko o prawne równouprawnienie i legalizację związków jednopłciowych. A tymczasem okazuje się, że ten postulat odszedł na plan dalszy, czy nawet został odsunięty z tegorocznego programu.

To jest skandal. Ale już nie chcę tego rozwijać jeszcze raz, bo poleciały już ostro pióra i smrodek się rozniósł po wirtualnej rzeczywistości. Chciałem tylko wykrztusić z siebie słowa, które brzmią jak akt oskarżenia:

Oskarżam was, koryfeusze i teoretycy ruchu gejowsko-lesbijskiego, że pomijacie nas, całkowicie pewnych swej homoseksualnej tożsamości chłopaków/ facetów, często żyjąch w (nieformalnych wciąż) związkach. Pomijacie nas, ponieważ nie pasujemy do teorii queer, do społeczeństwa LGBTQ (które ewidentnie nie istnieje, tylko jest zlepkiem kilku grup), do różowych piór i drag queenów, przebierańców i muzyki, która nie jest naszą muzyką. My, artyści, naukowcy, fascynaci, humaniści - szczególnie lubimy się wgłębiać w pewne ważne sprawy, poznawać istotę miłości i pożądania oraz dyskutować na te tematy wieczorami, uśmiechając się tajemniczo i patrząc znad kieliszków czerwonego wina. Tymczasem w tym roku nie mamy nawet okazji, żeby domagać się swoich praw na Paradzie Równości. Mamy się tam bawić i cieszyć (jakby było z czego) i tańczyć tak, jak nam zagrają. Mógłbym to nawet zaakceptować, wszak bawić się lubię na różne sposoby, choć jedne bardziej, inne mniej mię pociągają. Ale bez postulatów o związkach - nie mam po co tam przyjść. Wasza Parada przestaje byc moją Paradą. I nie tylko moją. Jest nas więcej, choć stoimy na uboczu.

Może to za ciężkie oskarżenie. Nie chcę nikogo personalnie obrażać. Wolę podać rękę, niż być na noże. Przecież to jest NASZA, WSPÓLNA SPRAWA.


Odejdę pozornie od tematu. Ponad dwa tygodnie temu jechałem na święta do rodziców. Jechałem ze Szczecina do Wrocławia. W Poznaniu miałem przesiadkę, ale okazało się, że pociąg był opóźniony 60, 90, wreszcie 120 minut. Jak to u nas - pomyślałem. Co robić - troszkę powłóczyłem się po dworcu i pomyślałem, że skorzystam z dworcowego internetu. Już kiedyś bywałem w kawiarence internetowej na poznańskim dworcu, ale tym razem w holu dworcowym zauważyłem poustawiane automaty na monety. Wrzuca się dwa złote i za to jest chyba 10 min. internetu. Trochę niewygodnie, bo zamiast myszki komputerowej była trudna do obsługi kulka. Wreszcie sobie dałem radę. Przejrzałem wiadonmości polityczne w kilku dziennikach i tygodnikach. Wtem jeden z artykułów nie chciał mi się otworzyć i wyskoczyła informacja, że zawiera on zakazane dla osób niepełnoletnich słowo (verboden keyword). Jakie to słowo takie nieprzyzwoite? Otóż i dowiedziałem się, bo zostało wyświetlone. To słowo lesbijka, proszę państwa. Wyszedłem niezadowolony z tej sytuacji i zacząłem grzebać w innych artykułach, na stronie tygodnika Wprost. Chciałem otworzyć artykuł prof. Magdaleny Środy pt. "My - Ślązacy, geje, ateiści". Zainteresowany kliknąłem i... znów mi się nie otworzyło. Znów pojawiło się w tekście słowo zakazane dla młodzieży: transseksualistka. Coś strasznego, ogólnopolski tygodnik tak demoralizuje młode pokolenie? Blokada na dworcowym komputerze nie pozwoliła mi już dalej klikać - widocznie komputer wyczuł, że ma przy swojej klawiaturze zboczeńca i lubieżnika.

Oczywiście ktoś jest winien temu, że taka idiotyczna blokada została założona. Można by na to machnąć ręką, ale ta historia miała ciąg dalszy. Gdy po świętach wróciłem do domu, zapragnąłem przeczytać ów felieton prof. Środy My, Ślazacy, geje, ateiści, której wypowiedzi ceniłem (choć też nie zawsze do końca się z nimi zgadzałem. Tym razem Pani Profesor mię zszokowała. W tekście czytamy m.in. o deklarowaniu swojej odrębności (narodowej, wyznaniowej czy bezwyznaniowej) w trwającym spisie powszechnym. W pewnym momencie pojawia się propozycja:

Z kolei geje podobnie jak transseksualistka powinni okazać swoją gejowsko- -transeksualną dumę i skreślić rubryki „płeć męska"/„płeć żeńska”. W końcu to kultura nas zmusza do określania się w granicach dwóch płci, choć natura stworzyła całe ich spektrum, by nie rzec – kontinuum.

No nie, czegoś takiego się nie spodziewałem. Pani Profesor Środa ostro przegięła. Z jakiej racji Pani mi sugeruje, że jako gej powinienem zrezygnować z własnej płci? Ze niby powinienem skreślić rubrykę "płeć"? A czyje to zarządzenie? Mam to zrobić ot tak, dla kaprysu, czy może dlatego, że nie zasługuję na posiadanie płci jako osobnik nieheteronormatywny? Niestety, uznaję takie podejście do sprawy za obraźliwe. Gdyby jakiś homofob powiedział "Nie powinieneś zaznaczać płci męskiej w rubryce, bo nie jesteś facetem, tylko pedałem", czułbym się podobnie obrażony.

Jesteśmy między Scyllą i Charybdą. My, zwykli ludzie, orientacji homo, często połowicznie ujawnieni, ale niedeklarujący przynależności do  nieistniejącej "społeczności LGBTQ", nienoszacy piór w tyłku i nieprzeżywający większych rozterek związanych z przynależnością do własnej płci, która jest dla nas oczywista od urodzenia. Z jednej strony atakują nas mohery, hipokryzja polityków i urzędników, dulszczyzna, która każe chronić młodzież przed artykułami ze słowem "lesbijka". Z drugiej strony - prof. Środa, która otwarcie i prosto z mostu mówi, że powinniśmy się zrzec własnej płci i skreślić tę rubrykę w spisie powszechnym.

Jak wytrwać między tymi dwoma absurdami?  Ano właśnie. Może na nas też zwrócą uwagę na którymś z warsztatów queer. Choć raczej wątpliwe, bo ta teoria nie zawsze nas przekonuje. Ale jest jakaś nadzieja na lepsze.

Nadzieja jest. I dlatego na dobranoc wysłucham sobie czegoś naprawdę pięknego i radosnego. To taki nieco rubaszny taniec Hansa Leo Hasslera (1564 - 1612): Tanzen und springen. Zachęcam również innych do tej pięknej muzyki.

Graf Cagliostro




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz