piątek, 13 maja 2011

Tego nie lubię!

Czasem wracam myślą do absurdalnych lat osiemdziesiątych, mojego dzieciństwa i szkolniactwa, aby zaśmiać się z rzeczywistości, która już odeszła, a która była w dużej części ponura, ale często też zabawna. Pamiętam, że w szkole uczyliśmy się wierszy na pamięć – bardzo dobrze, jeśli to były wiersze wartościowe, ale bywały i utwory grafomańskie. Częściowo i one pozostały w pamięci. Pomnę jeden taki wierszyk, przynajmniej część została mi w głowie, to „coś tam” w nawiasach to słowa, które zapomniałem:

Pan Adam Mickiewicz
W (coś tam) białej szubie
Powiedział (coś tam) głośno:
„Tego nie lubię”
I wypędził synogarlice
Za okiennice.
I gołębie przywołał.
A każdy z nich (coś tam)
Piękniejszy od anioła.

Moja mama jak zobaczyła, że jej synek ma się tego uczyć na pamięć, złapała się za głowę i jęknęła: „Czego was tam uczą! Przecież to grafomania!” Ale cóż trzeba było się uczyć, ku chwale Adama Mickiewicza. Ale mnie nie trzeba było do Mickiewicza przekonywać, skoro jego dzieła wszystkie stały już w mojej biblioteczce, a mama czytała mi fragmenty z Pana Tadeusza, jeszcze jak byłem zupełnym smarkaczem. 

Co do Mickiewicza: uważam, że był poetą znakomitym. Zachwycałem się Panem Tadeuszem, wzruszam się nim do dziś. To nie znaczy jednak, że Mickiewicz we wszystkim jest poetą zawsze aktualnym. Odwoływanie się w XXI wieku na serio do martyrologicznego patriotyzmu w stylu Mickiewicza uważam za głupie, obłąkańcze i szkodliwe dla Polski. A niektóre opcje polityczne robią wszystko, żeby zwłaszcza te tragiczne i pesymistyczne wiersze Mickiewicza zaangażować politycznie (doprowadzić ciemny lud do żałoby, szlochania,  depresji – wtedy jest lepszy „rząd dusz”) .  Aż włos mi się zjeżył na głowie, gdy natrafiłem na stronie „Radyja Wszechmoherowego” na patetyczny artykulik przedrukowany z „Ichniego Dziennika”, zaczynający się słowami: „26 listopada wspominamy śmierć Adama Mickiewicza, ale nie po to, aby się wzruszać, ale by czerpać z jego życia inspirację do czynu. Tak odczytywały naszego Wieszcza nie tylko kolejne pokolenia polskich patriotów, ale także naszych wrogów”. 

Co? Nasi wrogowie czerpali inspirację do czynu z Mickiewicza? Gdyby tak było, to by się pochlastali. Weźmy wiersz „Do Matki Polki”:

Bo choć w pokoju zakwitnie świat cały,
     Choć się sprzymierzą rządy, ludy, zdania,
 Syn twój wyzwany do boju bez chwały
     I do męczeństwa... bez zmartwychpowstania.

 Każże mu wcześnie w jaskinią samotną
     Iść na dumanie... zalegać rohoże,
 Oddychać parą zgniłą i wilgotną
     I z jadowitym gadem dzielić łoże.

Czy to ma być przesłanie, które wzięliby sobie wrogowie Polski za wzór? Chyba by przestali normalnie funkcjonować, przeznaczeni do „męczeństwa bez zmartwychpowstania”. Oczywiście, za czasów Mickiewicza, w okresie klęski powstania listopadowego i prześladowań, taki głęboko tragiczny wiersz był niczym żałobna czarna kolia, dla matki, która straciła syna i nadzieję, ale nie straciła ducha patriotyzmu. Ale dziś pranie na poważnie sztancy „Matki Polki” jest czymś okropnym i przerażającym – przecież owa Matka Polka ma służyć do rodzenia niewolników i do szlachetnego rozpaczania po ich męczeńskiej śmierci. Ten wiersz odbija się nam czkawką przez prawie dwieście lat, a jakoś nie możemy się zdecydować na wzięcie środka wymiotnego. Owe koszmarne Fackelzugi w miesiącznice katastrofy smoleńskiej, wędrujące namioty „Solidarnych”, to pokłosie tamtych nieszczęśliwych lat i tego, że ówczesną traumę zaborów część społeczeństwa traktuje jako patriotyczny ideał, a przebrzmiałe (choć często mistrzowskie) martyrologiczne wiersze – jako źródło inspiracji w kształtowaniu świadomości narodowej.

Jakiś czas temu byłem parę dni u moich rodziców. W małym miasteczku, w który kiedyś mieszkałem, przechodziłem ulicami. Spotkałem pana X, ojca mojej koleżanki z podstawówki. Zna mnie od smarkacza, mówi mi po imieniu, bardzo sympatyczny starszy pan. Jakoś tak się zdarza w ostatnich latach, że co najmniej raz w roku go spotkam. I wszystko by było dobrze, gdyby… no właśnie. Pan X jest trochę wścibski i wypytuje mnie, gdzie jestem, co robię, gdzie wyjeżdżam. No to mu odpowiadam, różne tam rzeczy. No i pojawia się pytanie: „A jak tam mieszkasz, taki wielkomiastowy się zrobiłeś, co?  Masz mieszkanie własne? Czy może wynajmujesz?” Zagryzam wargi i kłamię: „Tak, wynajmuję”. Kłamię, żeby nie powiedzieć, że mieszkanie, w którym mieszkam, jest własnością mojego partnera. A pan X świdruje dalej: „A może byś sobie jakąś dziewczynę znalazł, co? No przecież już jesteś… duży chłopak”. (Jego córka już urodziła kilkoro dzieci, więc może być wzorem.) Chciał pewnie powiedzieć: „stary kawaler”, ale użył eufemizmu. Żeby ukryć zmieszanie, próbuję się roześmiać i mówię: „A, teraz mam tyle zajęć, i doktorat, i tego…” Pan X uśmiecha się tajemniczo, pozdrawia moich rodziców, podajemy sobie ręce na pożegnanie i odchodzę.

Wracam do rodziców. Jestem trochę podenerwowany. Nie mogę sobie czegoś wybaczyć – jakbym popełnił jakiś wielki błąd życiowy. Mam zaciśnięte ręce. Mówię do sobie przez zęby „Tchórz, tchórz, tchórz…” Tchórz – to ja. Po raz któryś pan X zawraca mi gitarę ożenkiem. Gdybym nie był tchórzem, to bym mu wyłożył wszystko, jak jest naprawdę. Niech wie. Moi rodzice wiedzą o mojej orientacji i już jest spokój. Czego się więc przeląkłem? Przecież mieszkam już w innym miejscu Polski.

Panu X jest potrzebna w domu Matka Polka.  I patriarchalny wzorzec rodziny. Matka Polka ma spełniać funkcje prokreacyjne i być kurą domową. Według wiersza Mickiewicza powinna jeszcze rodzić niewolników i straceńców oraz szlochać i rozpaczać po ich śmierci. Nowoczesna matka budzi często zgorszenie, podobnie jak stara panna czy żyjąca w konkubinacie. Stary kawaler to też niedobre rozwiązanie. A lesbijka czy gej – o, to już zgroza. Ale syn Matki Polki ma mieć ręce skrępowane łańcuchem i z jadowitym gadem dzielić łoże. (To chyba jeszcze gorzej niż z kozą, sodoma i gomora. ) Cóż więc robić? Wyzwolić się od modelu prokreacyjnej Matki Polki – nasi sąsiedzi nie mają przecież wzorca Matki Niemki czy Matki Szwedki i jest im z tym lepiej. I zerwać owe kajdany czasów przegranych powstań i rozpaczy.

Zerwijmy wszystkie kajdany – również te różowe, narzucone przez obowiązujące wzorce teorii queer i tzw. społeczności LGBT(Q). Bądźmy po prostu sobą i w ten sposób będziemy mogli iść w marszach równości i domagać się prawnej legalizacji naszych związków i walki z homofobią.

Graf Cagliostro

3 komentarze:

  1. Doceniam Mickiewicza, ale - jak niemalże cała jego epoka - i on mnie odrzuca. Jakoś tam zapewne rozumiem, że to zawołanie "Polska Chrystusem Narodów" było w owym czasie uzasadnione (a może i nawet: potrzebne), ale mimo wszystko: wydaje mi się to zwyczajnie głupie i czego innego oczekiwałbym od kogoś otoczonego taką czcią jak Wieszcz.
    I jeszcze mały przypis: stara panna budzi chyba w Polsce głównie litość, a nie zgorszenie. Co innego (oczywiście!) - konkubina.

    Wezwania do rozerwania różowych kajdan, co doprowadzi do stanu, w którym będziemy mogli iść w marszach i się domagać - chyba niestety nie rozumiem :) Ale liczę, że może wytłumaczysz jak tłukowi :)

    Pozdrawiam!
    E.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Eliasz - myślę że chodzi tu o zamieszanie i dzielenie społeczności LGBTQ - przez organizatorów Warszawskiej Pardy. Tym sposobem do 2050 roku nic nie uda się nam osiągnąć (bo zawsze ktoś będzie urażony). Milczenie w sprawie tego podziału - jest zgodą na dyskryminację!

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tą starą panną masz całkowitą rację. Na prowincji jeszcze dziś budzi litość, jako "ta, której nikt nie chciał". Co do różowych kajdan - to moja wyolbrzymiona przenośnia, która oznacza zideologizowanie Parady Równości i wpadanie w samozachwyt w klimatach queer. Mnie to nie jest potrzebne. Za to zależy mi na uświadamianiu społeczeństwa, legalizacji związków partnerskich, walce z homofobią i stereotypami. Te istotne sprawy są spychane na plan dalszy. Jeśli śledziłeś niedawną kłótnię środowiskową nt. Parady i plakatu z Żakliną, to pewnie wiesz, o co mi chodzi. Pozdrawiam - G.C.

    OdpowiedzUsuń